czwartek, 28 lutego 2013

Dieta 1200 kalorii

Ona weszła na wagę - pierwszy raz po porodzie. Dałaby przysiąc, że Jej dusza ważyła dużo więcej niż 21 gramów - nie takiego wyniku się spodziewała. W czasie dziewięciu miesięcy przytyła 9 kilogramów. Poród odchudził Ją raptem (?) o 5 kilogramów. Pozostały 4 kilogramy nadwyżki - nie licząc kilogramów szczęścia śpiących słodko w łóżeczku.

- Czas na dietę 1200 kalorii* - odparła, schodząc z wagi. - Ale bez obaw, ograniczać jedzenia nie będę - uspokoiła samą siebie. - Tyle spalam, karmiąc. Ach, nigdy dieta nie była przyjemniejsza! To co, po rogaliku? - zapytała swoje odbicie w lustrze i skierowała się żwawym krokiem do kuchni.

*tak normalne jedzenie i karmienie nazwała położna ze szkoły rodzenia - Czego by matka nie zjadła, dziecko wyciągnie - komentowała ze śmiechem. - Drogie panie, szybko skorzystajcie z tej naturalnej metody odchudzającej!

środa, 27 lutego 2013

Kontrolna wizyta u Gina

W czasie ciąży kobieta ma dobrze. Nawet NFZ ją rozpieszcza i pozwala dopisywać się do i tak długich kolejek do lekarzy. Tak Ona korzystała z regularnych wizyt u endokrynolog i Gina - dwóch kluczowych specjalistów dla Jej ciąży.
Gdy przychodzi czas na kontrolę po połogu jest już problem.

- Dzień dobry, chciałabym umówić się na wizytę do Gina - w miarę możliwości 6 tygodni po porodzie, czyli za jakiś miesiąc - Ona dzwoni zapobiegawczo już teraz, w samym środku połogu.
- Ale nie ma terminów. W ogóle nie mam terminów - mówi pani w rejestracji i zapisuje Ją na termin.. 18 tygodni po porodzie.

Takie trzy po trzy..

wtorek, 26 lutego 2013

O rany - po cesarce - Julek!

Brzuch po porodzie opadł. Nie całkowicie rzecz jasna. Jeszcze parę dni po był obolały i spuchnięty. Ona trochę bała się spojrzeć na ranę po cięciu skrywającą się pod miluchną fałdką. Sprawę gojenia prócz położnych i tabunów przewijających się podczas porannego obchodu kontrolował On.
- Uśmiechasz się teraz podwójnie - powiedział.
- Mocno widać? - dopytywała Ona, bojąc się spojrzeć w lustro.
- Teraz tak, ale blizna będzie w takim miejscu, że nawet w bikini będzie słabo widoczna - uspokoił Ją, choć Ona w dwuczęściowy strój nie miała zamiaru się wciskać (dla spokoju ewentualnych przyszłych kompanów plażowej doli i niedoli). - A jakby pozostała, to.. zapuścisz grzywkę!

poniedziałek, 25 lutego 2013

Syn - pępek świata!

Nie minęła dziesiąta doba, a Maluchowi odpadł pępek, który On codziennie uważnie po kąpieli pielęgnował. Jej - zaginiony jakiś czas temu też już wrócił na miejsce.

Ona zerknęła na słodką (a jakże!) dziurkę na brzuchu Malucha. Potem na swoją - noo.. nie przesadzajmy, już nieco mniej słodką.

I naszła Ją myśl. Naszła Ją myśl, że choć od maminsynków nie znosi tylko bardziej ich władczych i niedojrzałych często matek, to że wkrótce (za jakieś kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat) Jej samej trudno będzie tę symboliczną pępowinę odciąć. Do tego będzie potrzebna nie tylko dojrzałość Już-Nie-Malucha, ale i Jej samej.

niedziela, 24 lutego 2013

Piękne szycie

Gin odwiedził Ją na drugi dzień po porodzie. Wzruszył tym gestem niesamowicie - nie dość, że Ona trafiła szczęśliwie na niego podczas porodu, że to on pokazał Jej Malca w pierwszych sekundach życia, to jeszcze poza swoimi obowiązkami na dyżurze znalazł chwilę, by Ją na parę chwil odwiedzić, omówić na spokojnie przebieg porodu, pocieszyć i zapytać o samopoczucie. Tego się Ona w najśmielszych snach nie spodziewała. No niby nic, a jednak..

Przyjęła go jednak z dystansem - na długość łóżka niczym prawdziwa matka cesarza - rozwalona leniwie w łożu boleści. Gdyby tylko dała radę wstać, w pół by się zgięła - jednakowo: z bólu i wdzięczności.

- Pokaże mi pani ranę - powiedział na odchodne Gin. Ona odsłoniła brzuch. On ponaciskał, popatrzył uważnie na szycie, które wyszło spod jego igły, spojrzał z politowaniem, pokiwał głową i odparł:
- Oj, oj.. Kto panią tak zszył? phi! - i uśmiechnął się.

sobota, 23 lutego 2013

Czy krowa myśli, jak się ją doi? - czyli rzecz o karmieniu piersią

Ona wiedziała, że karmić piersią będzie. Po prostu. Nikt nie musiał Jej przekonywać, że to zdrowe, istotne dla dziecka, ważne dla bliskości i takie tam. Wiedziała, że może nie być łatwo, ale chyba nie sądziła, że może być aż tak trudno.

Już w pierwszej chwili, gdy Maluch znalazł się na Jej piersi przyssał się delikatnie, właściwie pierś wycałował. Parę godzin później położna pomogła Jej przystawić go do karmienia.
- Ooo, strachy na lachy! To wcale nie boli! Ba, to jest całkiem przyjemne - pomyślała Ona, nie wiedząc, jakiego uczucia się spodziewać i sądząc, że Maluch dobrze się chwycił - wszak jeszcze i położna pokiwała głową na znak, że jest dobrze.

Ono w drugiej dobie słodko spało. Kolejną godzinę. Świat mu zwyczajnie nie przeszkadzał.
- Aniołek - pomyślała Ona. - Tak to można żyć! Mały prawie wcale nie płacze, do piersi daje się przystawić, nic nie wzbudza podejrzeń. Jest cudownie.

Ją jednak coś tknęło. Sama przystawić Malucha do piersi nie potrafiła. Sutki w swoje ręce brały położne, miażdżyły i wpychały Maluchowi do ust. Potem odchodziły zadowolone. Ona wiedziała, że musi nauczyć się tego sama. Był późny wieczór, druga doba od porodu. Ona zatrzymała przechodzącą korytarzem położną.
- Przepraszam, czy mogłabym prosić o pomoc? Chodzi o karmienie. Potrzebowałabym paru wskazówek. Mogłybyśmy porozmawiać? - zagaiła.
- Ja jestem w pracy! Nie mam czasu na plotki! - odburknęła kobieta. Ona oniemiała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Co  prawda rozmowa o piersiach może zahaczyć o ploteczki, ale to jeśli na celownik bierzemy biust Natalii Siwiec czy Pameli Anderson, nie Jej raczej (Ona aspirować do miana cyc bomby mogła dopiero po paru dobach). Ona poczuła, że łzy napływają Jej do oczu. Sądziła (naiwnie?), że otrzyma pomoc. Wycofała się do pokoju i została sama.

Parę godzin później spróbowała znowu. Inna położna siłą włożyła Maluchowi sutek do buzi, a Ją zbeształa.
- Trzeba przystawiać! Przystawiać jak najczęściej! To co, że śpi? Musi jeść! Budzić trzeba - tu kobieta - Ona słowo daje - wytarmosiła Malucha z uszy, co skutecznie wyrwało Go z drzemki.
- Nie będzie jadł, to będzie żółty! Potem się ludzie dziwią, że żółty jest i śpi, jak nie je! Błędne koło - dorzuciła kolejna, która wparowała do Jej pokoju.

Następna położna oceniła sytuację nad ranem.
- No oszukało nas dziecko! Przecież ono wcale nie chwyta! Jak ono ma jeść, jak nie chwyci dobrze? Nie czuje pani, że źle chwyta?
- Gdybym wiedziała, jakiego uczucia się spodziewać, pewnie wiedziałabym, że to nie to, a tak..
- Te młode matki to wcale sobie poradzić nie potrafią! - skomentowała.

- Za bardzo pani chce karmić, dlatego nie wychodzi - dodała położna od ploteczek i.. nakarmiła Malucha strzykawką modyfikowanego mleka. - Ja wcale nie myślałam, czy chcę karmić i karmiłam. Czy krowa myśli, jak się ją doi? 

- No tak, jest pani po cięciu. Ojciec kangurował? Niby dobrze, ale dziecko teraz pani skóry nie poznaje! Dziwi się pani, że do piersi nie chce? - Jej uszu doleciała kolejna uwaga.

Ona wiedziała, że najważniejsze to, by dziecko było zdrowe. A z tym związana była waga. Ono straciło w trzeciej dobie pół kilo - więcej niż średnie 15% spadku od dnia porodu.
Ona zaprzyjaźniła się więc z laktatorem, który boleśnie odciągał mleko z Jej piersi. Ona karmiła maszynę, podczas gdy położna karmiła sztucznym mlekiem Jej Malca. Dla niej to był dramat.
- Może poczekamy, aż odciągnę i damy Mu trochę mojego? - zaproponowała nieśmiało widząc, jak drogocenna siara powoli skapuje do butelki.
- Nie ma co czekać, chce pani, by dziecko jeszcze bardziej schudło? Nie ma pani pokarmu - kolejna ją dyscyplinowała.
- Ale to dopiero trzecia doba, a jestem po cięciu. Po cięciu laktacja trochę później.. - ona próbowała tłumaczyć położnej coś, czym powinna być uspokajana.
- Może i później, ale pani z sali obok też jest po cięciu i już karmi. Nawet matka wcześniaka, który u nas leży ma pokarm, tylko pani dziecko jest głodne.
- No ale przecież leci..
- Za mało, tym się nie naje - Jej przez myśl przemknęły informacje o tym, że żołądek noworodka jest wielkości paznokcia, ale już nie miała sił nic mówić.
- Może pani próbować, ale dziecko musi jeść. Stymulować! Stymulować! - położna nakazała, wskazując na laktator.

- Boli panią głowa? - zapytała Ją nad ranem położna. Ta sama, która pierwszego dnia myła Jej synka (- Moje powołanie to blok porodowy - powiedziała wtedy. - Dyżuruję tu, bo miesiąc krótki - śmiała się.)
- Nie, nie, dobrze wszystko - Ona wycedziła, wycierając łzy.
- Co się dzieje? - tamta dopytała.
- Nie karmię sama - odparła. - Nie potrafię, a tak chcę.
Położna spokojnie usiadła na skraju Jej łóżka.
- Jak długo to trwa? Widziała się pani z doradcą laktacyjnym? Pewnie dokarmiają mlekiem modyfikowanym? Zaraz spróbujemy na spokojnie.
Położna chwyciła Malca i Jej pierś w swoje dłonie. Poszło spokojnie. Wreszcie na dobre Ona poczuła, jak Ono zasysa Jej sutek wraz z otoczką i.. pije. Spokojnie. Brodawka bolała po ostatnich próbach, położna doradziła więc osłonki. Z nimi Ona już po paru kolejnych przystawieniach czuła się pewniej. Dodatkowo odciągała pokarm, którym dokarmiała Malca. Położna przychodziła do Niej jak w zegarku - co dwie godziny sprawdzić, jak idzie. Była opanowana, troskliwa i zainteresowana Jej problemem.

- Zobacz, kończę dyżur, a ta dzielna drużyna już je - powiedziała przyprowadzonej do Jej pokoju położnej od ploteczek.
- Nie wierzę! Nasz leniuszek wreszcie je? - zapytała. W tym momencie podeszła do Jej łóżka i nim Ona czy druga położna zdążyły zareagować, potarmosiła Go po brzuszku.
- Nie rób tak! - zawołała druga z kobiet. - Przecież On tego nie lubi. Nie można mu przeszkadzać.
Ale przystawione wcześniej uważnie do piersi dziecko już przestało ssać.   

W czwartej dobie Ona co dwie godziny budziła Malca i siebie. Sesję zaczynała od spotkania z laktatorem. Potem karmiła - piersią, a następnie strzykawką z odciągniętym pokarmem. Malec zaczął przybierać.
- Będzie dobrze, tylko proszę sobie nie dać wmówić, że nie ma pani pokarmu,że to wina cesarki i nie pozwolić tym małpom dokarmiać sztucznym mlekiem.

Ona nie pozwoliła. W dziewiątej dobie Ona karmi co dwie godziny, bez bólu i z zadowoleniem dziecka. Maluch przybiera na wadze. Ona stara się odgonić złe wspomnienia. A tej jednej położnej  nigdy się nie odwdzięczy. Być może jej powołaniem jest blok porodowy, a może po prostu pomoc drugiemu?

środa, 20 lutego 2013

Walentynki życia - tak przyszło na świat Ono

Tydzień temu Ona i On przemierzali zakorkowane miasto w kierunku szpitala - On ledwie rozbudzony po poobiedniej drzemce, Ona bez obiadu i zapasu snu, za to z kanapką w dłoni i bólem brzucha. Jeszcze nie wiedzieli, że już niedługo zmieni się Ich świat, a tę samą drogę będą przemierzać w odwrotnym kierunku po 5 dobach już jako nie tylko wirtualne trio.

Ale od początku.

Na początku było słowo. CZOP.  Śluzowy czop. A właściwie nocny ból żołądka (?). Dopadł Ją z wtorku na środę i nie pozwolił spokojnie przespać nocy. Rano podczas porannej kawy, gdy On zbierał się do pracy, a Ona rozpoczynała swój dzień, poczuła prócz skrętu kiszek coś mokrego. A przecież roztopów nie zapowiadali, wręcz przeciwnie: zima miała wrócić w wielkim stylu. Mokry pot oblewał Ją zazwyczaj gdzieś w okolicach czoła. Teraz objął południowe rejony.

Ona wiedziała, że czop odejść może równie dobrze na parę dni jak i godzin przed decydującym starciem. Była już po terminie, więc potwierdzenia i uspokojenia potrzebowała u Położnej Y. Zadzwoniła, sprawę omówiła. Ciepłe słowa wsparcia otrzymała gratis.

Ale ból żołądka nie przechodził, doszło do niego za to silne parcie - nie na modny ekran, ciążowy pęcherz, a na stolec. No przesrane, Panowie i Panie.

Ona nie przypuszczała, że to TO. Upiekła więc czekoladową babkę i chleb, który jakby przeczuwał, że Ona wcale go nie spróbuje - zamiast wyrosnąć i wypiec się, zmienił się w kamień.
Apetyt straciła. Gin chyba też. Zadzwoniła do niego po paru godzinach w stanie nieważkości i wilgotności.
- Nie przeszkadzam w obiedzie? - zagaiła, wiedząc, że sprawę ma raczej mało apetyczną.
- Nie, jestem już po brokułowej. Chyba zwrócę - odparł. Po czym doradził przyjazd na badanie dla - niczym serialowe ziółka - spokojności. 

Ona dopakowała więc torbę do szpitala i o 18 Ona i On stawili się w izbie przyjęć. Po drodze Ona zaczynała lekko zwijać się z bólu. Co sześć minut, co pięć i pół, co pięć..
- Jedziemy po naszego synka! - On był już pewny.

- Dobry wieczór. Czy mogłabym poprosić o powiadomienie Gina? Miałam zgłosić się na badanie.
- Rodzi Pani? - zapytała kobieta w kitlu.
- No yyy.. nie wiem.. Czuję ból, takie jakby parcie na - Ona dodała konspiracyjnym tonem - stolec. Ale czy to TO? Nie wiem. Gdyby była taka możliwość, poprosiłabym o kontakt z Ginem.
- No ale czy rodzi? To izba przyjęć. Szpital! Tu się rodzi! - wyjaśniła Jej pani.
- Jak będę dłużej czekać, to pewnie coś urodzę - odpaliła.

Gin przebadał.
- 3,5 centymetra rozwarcia. Zaczynamy! - oznajmił.
- Ale że.. już? - Ona nie kryła zaskoczenia (8 dni po terminie;)). - Tak TO się zaczyna? Gdybyśmy nie umówili się na badanie, pewnie jeszcze bujałabym się w domu. Nie wiedziałam, że to pobolewanie to już TO.
- A wody najpewniej odchodzą od rana. To się nazywa, że ciężarna znaczy.
- Wiele?
- Zależy od ciężarnej. Do północy pani urodzi - powiedział Gin. Ona spojrzała na zegar wiszący w gabinecie. Była 18.30. 13 lutego.
- A możemy przeciągnąć to do minuty po północy? On tak bardzo chciał, by Maluch urodził się w Walentynki - przypomniała sobie.
- Dobra, idę w to, ale tylko minuta. Po co męczyć się dłużej? - odpowiedział Gin. 
No to byli umówieni. Maluch miał przyjść na świat na św.Walentego. To się nazywa patron.

W oczekiwaniu na przyjęcie na porodówkę Ona postanowiła pouprawiać wodolejstwo. Potem nadszedł czas na wypełnienie papierzysk przez niezwykle rozgarnięte Panie, które najpewniej też doświadczały dekoncentrujących skurczów i dlatego swoje pytania zadawały parokrotnie, ciągle zapominając zanotować odpowiedzi.
- O której odeszły wody? - chciała wiedzieć jedna z nich.
- Właściwie sączą się od rana. Czop odszedł..
- Czop mnie nie interesuje - rzuciła kobieta. - O której odeszły wody?
- Sączą się od rana, od godziny 7.
- Ale ODESZŁY o której?
- Ale że chlust? No to przed chwilą był - odparła Ona.
- Zapisz, że o 18.30 - kobieta powiedziała do koleżanki.
- Ale przecież od rana i pan doktor też powiedział, że..
- Już zapisane. Spokój.

Powieźli Ją na wózku na blok porodowy. Widok Położnej Y szalenie Ją ucieszył.- Nie mogła się pani trochę szybciej rozkręcić? - zapytała Ją z uśmiechem. - Zaraz kończę dyżur.
- A my zaczynamy nockę naszego życia - pomyślała Ona.
I tak choć dobra dusza kończyła dyżur, nie omieszkała jeszcze przyjąć Jej i ogarnąć papierzysk, podczas gdy Ona podłączana była do ktg.
- Bez obaw, trafi pani w dobre ręce - zapewnił Ją Położna.

Tak się też stało. Położna Z, która zaopiekowała się i Nią, i Nim, i Maluchem przede wszystkim była zdecydowana, spokojna i niezwykle wspierająca. Bez ciamkania, bez użalania się - w taki ludzki i profesjonalny sposób.
- A teraz sprawdzimy Pani wymiary - zapowiedziała położna, chwytając w ręce tajemniczy metalowy instrument.
- 90-60-90 - wiadoma sprawa - zapewniła Ona. - No dobra, motylem byłam..

Ona szybko z łóżka trafiła na piłkę. Żaden tam pilates, żaden stretching! Ona zawsze przeczuwała, że zajęcia z fit ball to Jej przeznaczenie.
Później przyszedł czas na prysznic. Ból powoli zaczął promieniować ku plecom, nasilając się przy tym. Zastrzyk w pupę nie pomógł, gaz rozweselający ani na chwilę nie poprawił Jej nastroju bardziej niż On.

On robił, co mógł. Tylko Ona na niewiele mu pozwalała. Prosiła o podanie wody, masowanie pleców (ale nie podczas skurczu!), wodny masaż i przytulenie. Tylko i aż.

Wszystko szło dobrze. Do czasu. Kryzys siódmego centymetra dopadł i Ją. Nie dlatego, że ból się nasilał i nagle postanowiła nie urodzić. Po prostu za nic bramy niebios rozewrzeć się szerzej nie mogły. No za cholerę. Choć skurcze postępowały.

I wtedy zjawił się Gin w swym białym fartuchu dobry niczym Bóg Ojciec. Przebadał tak, że Ona gotowa była opowiedzieć wszystkim jego pacjentkom tłoczącym się wiernie pod gabinetem, że to szatan wcielony, że on #$%^ mać! wcale nie jest delikatny! Ale czy można to zrobić inaczej podczas bolesnego skurczu?
- Brak postępu porodu. Proponuję cesarskie cięcie - zakomunikował.

Ona zamiast się ucieszyć, z lekka załamała. Nie tak chciała, nie tak planowała. Jak beznadziejnie by to nie zabrzmiało, poczuła się tak mała w obliczu natury, która postanowiła zrobić swoje i Malucha zbyt dużego na Jej wymiary tak łatwo nie wypuścić. 

I tak minął miliard minut. Ostatnie trzy kwadranse oczekiwania na potwierdzenie decyzji o operacji były też walką o zmianę i postęp porodu. Gdyby do niej doszło, byłaby jeszcze szansa. O godz. 3 Ona zmieniła koszulkę do porodu na zieloną szpitalną flizelinę. Odebrała od Niego całusa i pojechała na salę. Tam czekała tylko, kiedy minie ból. Wygięcie się w pałąk do znieczulenia w kręgosłup wydawało Jej się niemożliwe.. Ale udało się. Straciła czucie w nogach. Potem tylko zobaczyła zamaskowanego Gina i tabun innych zielonych ludków. A w radiu leciała "Skóra" AYA RL.



I choć Ona z przerażeniem odkryła, że mimo braku bólu czuje, że ktoś grzebie w Jej wnętrznościach, czekała tylko na Malucha. Pokazał go Jej Gin.
- Jest syn - powiedział, pokazując Jej czerwonego glutka. - Jak ma na imię?
- Feliks, moje szczęście - odpowiedziała i.. popłakała się jak mała bezbronna dziewczynka.
Był 14 lutego, godzina 3.31.

Potem leżała, i patrzyła kątem oka, jak dwie tajemnicze osoby pochylają się nad Jej Maleństwem. A Ono fika nóżkami i płacze. Wiedziała, że Maluch trafi zaraz na męskie spotkanie klata-klata do Niego. A tymczasem jeszcze pojawił się przed Jej oczami.
- Do wycałowania dla mamy - powiedział ktoś.
Ona złożyła na ciepłych ustach Malucha kilka całusów. Płakała i nie mogła się oderwać, by wycałować jeszcze. Leżała nieruchoma, najszczęśliwsza.

Gdy wywozili Ją do sali wybudzeń, minęła pokój, w której mignęli Jej Mężczyźni Jej życia. On z Maluchem na piersi. To musiały przypieczętować kolejne łzy.

Ona czekała w sali, przyjmując kroplówki. Gdy On przyjechał z Malcem, nie chciała niczego więcej niż przytulić ich obu. Swoje ciało czuła jak jedną wielką gąbkę, nie mogła się poruszyć. Oni zrobili to za Nią. On położył Jej na piersi Malucha i sam Ją ucałował i przytulił.
- Jesteśmy - powiedział.

Trio nie było już wirtualne. Zmienił się cały świat.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Czas na nowe

Ona, On i wyczekane Ono, które zrobiło Jemu i Jej walentynkowy prezent, zaczynają właśnie nowe wspólne życie w domowym zaciszu.


Stay tuned..

wtorek, 12 lutego 2013

Ostatnie chwile we dwoje

Ostatnie dni Ona i On spędzają na delektowaniu się czasem we dwoje. Każda minuta jest jakby bardziej ich, kolejny już weekend był tym ostatnim, z którego trzeba wydusić, co się da. Choć tak naprawdę w niczym nie różnią się te dni od tych chwil, które razem już nieraz doceniali.

Poranne wiercenie się pod kołdrą, spokojna kawa i prasówka, leniuchowanie w piżamach do południa, ogarnianie mieszkania i wspólne pichcenie, delektowanie się wspólnymi posiłkami, dogadzanie sobie deserami i pysznymi przekąskami podczas wieczornych nasiadówek pełnych pogaduch oraz filmowych nowości, długie kąpiele, spokojne spacery i popołudniowe lektury przerywane drzemkami. Wszystko to jeszcze we dwoje.

I choć cały Jego i Jej świat już niedługo się zmieni, w Ich dniach zmieni się niewiele. Za bardzo kochają siebie w tych zwyczajnych momentach, by mogli nie znaleźć na nie czasu i chęci, by nie mogli ich docenić i cieszyć się nimi. Nie w takim natężeniu może, ale zawsze.

poniedziałek, 11 lutego 2013

W ciąży bez tabletek

Jej w okresie p.n.c. (przed naszą ciążą) często zdarzało się wygodnie sięgnąć po tabletkę, gdy tylko zabolała Ją głowa czy kiedy zaniemogła z powodu brzucha. Czasem tylko ratowała Ją odpowiednio kawa lub ziółka, niekiedy okład albo też termofor, rzadko drzemka.

Okazało się, że w ciąży, w której przeżyła i ból brzucha, żołądkowe pobolewanie, zęba ból i zdaje się pierwszą uciążliwą migrenę, można (ba! trzeba!) dać radę bez tych wszystkich pigułek. Także gdy przeziębienie łapało, Ona nie sięgała po dostępne łatwo rozgrzewające specyfiki do rozpuszczenia w wodzie czy tabletki: na katar, gardło i gorączkę.
Na pewno ta lekcja ujarzmiania własnego organizmu pozostanie z Nią jeszcze na czas karmienia piersią. A może i dłużej? Chwytanie się domowych sposobów i nauka cierpliwości oraz własnego ciała to naprawdę dobra rzecz.

niedziela, 10 lutego 2013

Wyprawka z lumpa?

Ona i On mają stałą trasę pomiędzy okolicznymi lumpami (czyt. sklepami z odzieżą używaną). Wiedzą, które pominąć, jeśli akurat szukają płaszczyka, a gdzie zajrzeć, kiedy szukają koszuli czy bluzy. Ciuchów dla Malucha także szukali, przegrzebując wielkie skrzynie i długie wieszaki w sklepach z odzieżą używaną. Choć wcześniej nie mieli do tego cierpliwości, teraz przerzucali kilogramy szmat w poszukiwaniu prawdziwych skarbów. Tam też nawiązali znajomości i nieraz załapali się na podrzucone przez innych szperaczy ciekawostki.

A trafiali dokładnie jak dla siebie - na świetnej jakości, markowe ciuchy w doskonałym stanie. To z ciucholandów wynieśli obłędne śpiochy w wiewiórki, pasiasty kombinezon i przeuroczą jasną kurtkę z wzorzystą podszewką za całe 11 i pół złotego. Tam też nabyli miluchną czapeczkę, fenomenalne półśpiochy ze sporym miejscem na pieluchę i jej zawartość oraz niepowtarzalne szydełkowe body za niecałe 15 zł.

Skąpstwo?
- O tak, na pewno lepiej wydać majątek na ubranka, z których maluch wyrośnie migiem lub których nawet nie zdąży założyć - pomyśleli Ona i On.

Obrzydlistwo?
- O tak, zamiast przeprać i przeprasować te ciuchy podobnie jak całą resztę użyczonych lub nowych, wytrzemy nimi jeszcze podłogę i potworzymy historie, jakiż to dziwak mógł je założyć - tłumaczą sobie.

Pierwszy wychowawczy błąd?
- Raczej szkoła stylu - zaznacza Ona. - I gospodarności - dodaje On.

I tylko opanować się nie można, by jeszcze i po terminie nie pobiec nad ranem podziwiać nową dostawę. Bo kusi, oj kusi! 

sobota, 9 lutego 2013

Puk, puk, Malutki!

Pierwotnie termin był na wczoraj. Później bardziej pewny wydawał się być 6 dzień lutego.
- Może zrobi mi prezent na imieniny? - zastanawiała się świętująca tego dnia Jego Siostra.
- Powinien się urodzić w Tłusty Czwartek - zaznaczyła Jego Mama. Tego dnia bowiem urodziła się jej córka.
- Zaciskaj kolana i czekaj, aż po sesji zjadę do domu - zaordynował Jej Brat.
Drugi wyznaczył wyznaczył Jej termin na początek lutego - kiedy akurat zjechał w rodzinne strony. Ale to już - wiadomo - nie do odrobienia.

Ona ma przykaz od Cioci, by unikać porodu 11 lutego - w dzień urodzin Wuja - upartej złotej rączki, która w naturze ma naprawianie wszystkiego po sto razy z narażeniem życia i zdrowia - głównie innych. On wymyślił, że Walentynki nie byłyby złe, by powitać syna. Jej Siostra już wyczuła, że Maluch nie jest miłośnikiem podchodzenia do egzaminów w zerowym terminie. Być może skusi się na dniach? Oby tylko kampanii wrześniowej nie było.
- To kiedy się urodzi? - zastanawiają się wszyscy.

- A może zwyczajnie trzeba do brzucha zapukać i zaprosić Malucha do nas? - zastanawia się kolejny Jej Brat.
No to.. puk, puk, Malutki. Zapraszamy!

piątek, 8 lutego 2013

Skurcze przepowiadające

Ona może i jest przygotowana: wie, że odejdą wody i że nadejdą skurcze - niekoniecznie w takiej kolejności. Te pierwsze mogą chlusnąć w najmniej przewidywanym momencie, mogą się sączyć i sączyć albo wypłynąć dopiero na specjalny rozkaz gina. A skurcze - najpierw przepowiadające, a potem te z apokalipsy, tj. przepowiedni spełnionej - mogą być bolesne. Ale czy przypominają nocny skurcz łydki czy bardziej może osławiony ból miesiączkowy? To tajemnica. Bo ona może i jest przygotowana, ale tylko teoretycznie. No bo niby skąd Ona ma wiedzieć, czy to To, czy jeszcze nie, skoro na własnej macicy tego nie odczuła?

Dlatego, gdy pierwsze najprawdziwsze skurcze przepowiadające nadeszły, Ona nie mogła się ruszyć z krzesła. Także z zaskoczenia. Nagle w dole brzucha poczuła ostre, palące kłucie. Jedno, silne, a potem pulsowanie. I cisza. Wiedziała już, że to, co wcześniej brała za legendarne (i - nie ma co! - trochę wyczekane) skurcze, to było co najwyżej bolesne rwanie. To nowe odczucie to był skurcz. Prawdziwy SKURCZYBYK!

Za radą Położnej poszła trochę tej, no.. immersji wodnej poużywać - w sensie do wanny wskoczyła i spędziła tam chyba godzinę. I bóle minęły jak Położną odjął;)
Pomyślała też, że jeśli teraz ten ból jest tak silny, to TEN chyba naprawdę będzie nie do opisania. Zapowiada się rzeźnia.
- Ale mięso, przy piątku? Toż bój się Boga - pomyślała Ona i wiedziała, że jak nie będzie, to i tak Ona da radę. Nie ma wyjścia.

czwartek, 7 lutego 2013

Gotowi na randkę w ciemno

Ona i On poznali się tradycyjną już teraz, ale trochę nietradycyjną jeszcze jakiś czas temu drogą. Choć przegadali wiele godzin, upłynęło nieco czasu, nim się zobaczyli. Ona jeszcze przed tym spotkanie wiedziała, że On będzie tym jedynym. On też czuł, że źle być nie może. Dobrze przewidzieli - od tamtego czasu są nierozłączni.

Podobnie jest teraz z Jego i Jej Maluchem. Godziny już przegadali, podzielili się najlepszymi wspomnieniami, smakami i pasjami. I rozkochali, jeszcze nie czując pod palcami ciała, nie słysząc głosu i nie czując przyjemnego oddechu na policzku.

Ona i On już nie mogą doczekać się tej chyba najbardziej wyczekanej randki w ciemno.

środa, 6 lutego 2013

Co tu z sobą robić w dzień terminu porodu..

Jakby się Ona nie starała, na razie pozostaje w większości. Zamiast dawać przykład i z mniejszością (wszak tylko 5% kobiet rodzi w terminie) iść na barykady, Ona tkwi w domu.

Kącik dla Malucha przygotowany, walizka czeka tylko na dopakowanie ostatnich rzeczy, z których Ona korzysta na bieżąco, kolejne pranie zrobione, wszystko wyprasowane, szuflada w kuchni sklejona, sufit w łazience pomalowany, zapas kopytek zamrożony, setka pierogów dla zgłodniałych brzuchów polepiona, nieco ciastek na czarną godzinę upieczonych, zlecenia na górkę wykonane, kuchnia wysprzątana, łazienka wyszorowana. No to co.. chyba jest jeszcze czas, by okno umyć, co?

No to do roboty!

wtorek, 5 lutego 2013

Plan porodu

Ona zachęcona przez Położną przygotowała plan porodu.

Ona i On chcieliby być w tych chwilach razem - tak długo, jak będzie to możliwe i, co najważniejsze: tak długo, jak będą mieli na to chęć.
Zależy im na tym, co w szpitalu, który wybrali, jest według zapewnień Położnej Y normą - by personel szpitala uzgadniał z Nią wszystkie zabiegi - także te przygotowujące do porodu. A jeśli z jakiś powodów nie będzie to możliwe, Ona prosi o uzgadnianie decyzji z Nim.

Ona chciałaby mieć możliwość swobodnego poruszania się, zmieniania pozycji i korzystania z wanny i/lub prysznica w trakcie pierwszego okresu porodu. O podłączenie kroplówki lub wenflonu Ona prosi tylko, jeśli z przyczyn medycznych będzie to konieczne. Jeśli będzie to możliwe, prosi o możliwość monitorowania KTG w wygodnej dla Niej, niekoniecznie leżącej pozycji.

Ona chciałaby uniknąć wywoływania porodu chyba, że ze względów medycznych będzie to konieczne. W pierwszej kolejności chciałaby spróbować naturalnych metod redukowania bólu. Bierze pod uwagę znieczulenie, ale wolałaby uniknąć środków zmieniających świadomość. 

Wolałaby nie mieć nacinanego krocza, chyba że będzie to konieczne. W drugim okresie porodu chciałaby mieć możliwość wyboru pozycji porodowej lub - jeśli będzie to możliwe – próbę urodzenia dziecka do wody. Jeśli to możliwe, prosi, by położna lub lekarz pomogli Jej chwycić w ręce rodzące się dziecko. Chciałaby też od razu po porodzie przyjąć dziecko na brzuch. Pępowinę pragnie przeciąć On, gdy ta przestanie pulsować. Jeśli będzie to możliwe, Ona i On chcieliby skorzystać z możliwości pozostania z dzieckiem sam na sam.

Jeżeli konieczne będzie cesarskie cięcie, Ona prosi o to, by On mógł być obecny podczas operacji, jeśli w tym momencie zdecyduje się na to, a jeśli nie będzie to możliwe - jak najszybciej dołączyć do Niej i Malucha. Ona chciałaby zaraz po porodzie przywitać się z dzieckiem. Jeśli będzie to możliwe, On chciałby skorzystać z możliwości kangurowania dziecka zaraz po porodzie.

Jeśli nie będzie przeciwwskazań, On chciałby towarzyszyć podczas pierwszego badania, ważenia, mierzenia i mycia dziecka. Chcieliby też, aby dziecko zostało ubrane w przygotowane dla Malca ciuszki.

Ona chciałaby spróbować karmić od razu po porodzie, dlatego prosi po pomoc w przystawieniu do piersi i niedokarmianie dziecka bez uzgodnienia oraz o niepodawanie Maluchowi smoczka. 

Ona wie, że plan porodu może wziąć w łeb po pierwszym zdaniu i pierwszej minucie, ale wyobrażenie sobie tych chwil pozwoliło się Jej z nim oswoić. Ona jest świadoma, że sporo tu "chcę", "wymagam", "proszę", "ja wiem, co dla mnie dobre", a wie też, że oddaje się w profesjonalne ręce osób, które będą wiedziały, kiedy i jak działać.

Jeśli byłoby inaczej, Ona napisałaby po prostu: 
- Proszę, by położna bądź gin wypowiedzieli magiczne zaklęcie "Sezamie otwórz się", by po chwili Malec pojawił się na świecie i by Ona i On mogli to uczcić drinkiem z parasolką.
I poprosiłaby o włączenie planu porodu do dokumentacji medycznej.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Kiedy odejdą wody

Ona i On na ostatniej prostej przed porodem odwiedzili Jej Rodziców.
- Spokojnie, wchodź do środka - zaprasza Ją Jej Brat. - Podłogi wyłożyliśmy folią, w razie gdyby Ci wody odeszły. Nie wiem tylko, czy ubezpieczenie obejmuje tego typu zalanie sąsiadów.

Ona zapobiegawczo chodzi w kaloszach - przynajmniej skarpetek nie zamoczy;)

niedziela, 3 lutego 2013

Skóra do skóry

W Jego i Jej mieście porodówki do wyboru są trzy. W szpitalu X, do którego Jego i Jej nie ciągnie (i to nie ze względu na to, że Jego Siostra tak bardzo namawia Ją na poród właśnie tam), w szpitalu Y, na który Ona i On się zdecydowali i który odwiedzili oraz w szpitalu Z, który co prawda kusi porodami na linie i innymi akrobacjami, ale nie przekonuje słabą opieką dla noworodków.

Porodówking Ona i On zaczęli i skończyli na szpitalu Y - do innych nie chcieli się ani przekonywać ani bardziej zniechęcać. Ale przyszło Jej odwiedzić szpital X. Wybrała się tam na KTG. Przemierzała korytarze molocha w poszukiwaniu położniczej izby przyjęć. W drzwiach przywitał Ją uśmiechem mężczyzna w kitlu. Na plecach miał sporej wielkości naszywki moro. Ona nie wiedziała, czy to znak rozpoznawczy bojowego nastroju, sposób na oryginalne odróżnienie fartucha ze sterty białych kitli czy może próba zatuszowania śladu po wbiciu w plecy noża przez jedną z położnic, której gość pokazał swoją wersję rodzenia po ludzku.

On odsłonił przed Nią przykrótką niebieską zasłonkę w białe gwiazdki - gustowną niezwykle. Za nią skrywało się serce szpitalnej izby przyjęć: stary fotel, dwie kozetki z przykrótkimi prześcieradłami, zdezelowany taboret i umywalka w Jej ulubionym kolorze: przypalonego świńskiego różu. Położnik jakby tego nie zauważał. Podprowadził Ją na łóżko i pomógł ułożyć się do badania. Wytłumaczył wszystko, ostrzegł przez zbyt chłodnym żelem, który wylądował na Jej brzuchu i dwa razy sprawdzał, czy aby na pewno jest Jej wygodnie. Potem jeszcze skomplementował Jej kalosze (to dopiero szaleństwo!) i zagadywał, zdrabniając z uporem Jej imię. Wykorzystał też uniwersalny komplement:
- Syn będzie tak przystojny, jak ładna jest mama.
Ona już, już prawie była gotowa dać się nabrać;)

I myślała, że się przewidziała, czy że ma problem ze zmysłami - co chwilę czuła, że położnik dotyka Jej dłoni. Delikatnie naruszał Jej prywatną strefę. Ona, która jest na tym punkcie wyczulona, zaskoczona była, jak subtelnie można to zrobić, nie wzbudzając złości dotykanej osoby, a nawet uzyskując zamierzony efekt, czyli uspokajając Ją. Bo w gruncie rzeczy Ona poczuła, że ten gość szczerze się o Nią troszczy i szczerze cieszy z dobrego zapisu pracy serca Jej Maleństwa.

Ona na czas badania dostała do ręki sygnalizator, którym oznaczać miała momenty, w których Maluch się poruszył. Nie wiedziała, czy tak skupiała się na wsłuchiwaniu w serce Dziecka, czy tak bardzo Jej uwagę odwracało ciągłe głaskanie po dłoni, że właściwie nie zwracała uwagi na kopniaki.
Ona nie ma wątpliwości: położnik został wysłany przez ordynatora, by reklamować porodówkę. Bez wątpienia każda kobieta może być pewna, że w szpitalu X kontakt skóra do skóry zostanie zachowany.

sobota, 2 lutego 2013

Z walizką do teatru

Ona wybiera się po raz kolejny w ostatnim tygodniu ciąży do teatru. No i wybiera się niczym sójka za morze. Jedni chodzą do teatru w dresach, inni w kapeluszach i wieczorowych sukniach. Ona na premierze pojawi się z kompletem wyników i walizką.
- Jak się rozkraczę przed jakimś przystojnym aktorem, to cóż... będzie musiał mi wybaczyć! - Ona oświadcza.
- Jak zaczniesz krzyczeć z widowni: "Ludzie, rodzę! Ja rodzęęę!", to wszyscy pomyślą, że to taki performance! - ostrzega Ją Kumpela.

piątek, 1 lutego 2013

Ginekolog - mężczyzna czy kobieta?

Ona od lat pozostaje wierna Jemu. Od miesięcy Ginowi;) Wcześniej bywała - to tu, to tam, nie przywiązując się specjalnie metaforycznie ani całkiem realnie do ginekologicznego fotela. Po dwóch wizytach u dwóch różnych lekarek obiecała sobie jedno: nigdy więcej nie odda się dobrowolnie w ręce baby.

No ale traf chciał - Gin zachorował. Ona miast wraz z rzeszą wiernych fanek (tfu! pacjentek!) gotować mu rosołek, nakrywać kołderką czy stawiać bańki, ustawiła się w kolejce do pani doktor, która Gina tego popołudnia miała zastępować.

No i ta - dokładnie jak Ona się spodziewała - prawie przewierciła się przez Jej wnętrzności, niczym w poszukiwaniu drogocennej ropy, brzuch z Maleństwem ugniotła niczym ziemniaki na purée, a do tego zamiast skupić się na zaleceniach, dwukrotnie odbyła telefoniczna rozmowę i ponarzekała, że Gina zastępuje.
- Ta zależność działa pewnie także i w drugą stronę - odpowiedziała Ona na lament nad długą kolejną pacjentek, które nieświadome jeszcze czekały w kolejce po odwiert, tj. badanie.
- Nie wiem. Ja NIGDY nie choruję - rzekła z wyrzutem lekarka.

Baba babie wilkiem - Ona zdania nie zmieni.