I przyszedł czas na ziemniaka. Króla polskich obiadów.
Najmniejszy, młody obrany i bez szczypty nawet soli ugotowany na talerzyku przybrał postać żółtawej paćki. Za dużo tego dobrego było - Ona nałożyła warzywa ledwie na czubek łyżeczki, na resztę z pożądaniem sama patrząc.
Tak przygotowany posiłek Maluchowi do ust podała. Daleki był od entuzjazmu (czyżby wina różowej łyżeczki?).
- Zaczyna się! - pomyślała. - Zaraz będzie: za mamusię, za tatusia, a i ci przecież już nieźle wyglądają!
- Jak zjesz ziemniaka dostaniesz.. medal z kartofla - powiedziała.
Nie zjadł, wypluł, krzywiąc się. Jej trochę ulżyło - rzeźbić w pyrach specjalnie nie potrafi.
Podsumowując pierwsze dni smakowania: Maluchowi zdecydowanie bardziej smakowały chrupki - pewnie poczuł, że od nich już tylko krok do chipsów.
bo ziemniak taki nudny jest ;)
OdpowiedzUsuńOj tam ziemniak! Schaba matka daj! :D
OdpowiedzUsuńMoże frytki? :)
OdpowiedzUsuńNo, ale przecież ono ma jeszcze mnóstwo czasu na smakowanie nowego :) Miksowane i papkowane to ja też bym wypluła :D
OdpowiedzUsuńPierworodny też początkowo zbytnim entuzjazmem nie zapałał do polskiej pyry. A teraz? Wpiernicza obiad aż mu się uszy trzęsą dopóty dopóki na talerzyku ma ziemniaki. Gdy się skończą grzecznie dziękuje. Żarcik ;-) Może kiedyś grzecznie podziękuje. A póki co rozpoczyna eksperymenty z jedzeniem, grawitacją i podłogą.
OdpowiedzUsuń