Nie minęła dziesiąta doba, a Maluchowi odpadł pępek, który On codziennie uważnie po kąpieli pielęgnował. Jej - zaginiony jakiś czas temu też już wrócił na miejsce.
Ona zerknęła na słodką (a jakże!) dziurkę na brzuchu Malucha. Potem na swoją - noo.. nie przesadzajmy, już nieco mniej słodką.
I naszła Ją myśl. Naszła Ją myśl, że choć od maminsynków nie znosi tylko bardziej ich władczych i niedojrzałych często matek, to że wkrótce (za jakieś kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat) Jej samej trudno będzie tę symboliczną pępowinę odciąć. Do tego będzie potrzebna nie tylko dojrzałość Już-Nie-Malucha, ale i Jej samej.
Ja mam ten kikutek do dziś ukryty w pamiątkach. Suchy już, jeszcze mniejszy niż był, ale wciąż mnie wzrusza...I sama też nie wiem, jak ją kiedyś przetniemy. Może tak się naciągnie, że sama pęknie? :)
OdpowiedzUsuńA ja rzuciłam się w pieluszkowe odmęty, by jej poszukać. Bezskutecznie..
UsuńNa przecinanie pępowiny masz jeszcze baaardzo dużo czasu, nie martw się na zapas ;)
OdpowiedzUsuńhi.. Program "matka" mi się włączył;)
UsuńOj mądrze napisane.. :) To będzie ciężki moment ale mamy jeszcze czas :)
OdpowiedzUsuńI cieszmy się tym, co teraz, a u Ciebie - już za chwilę, już za momencik:)
UsuńRośniemy sobie rośniemy, krok po kroczku dorastamy ! :*
OdpowiedzUsuńMały etap za nami:) Tyle jeszcze przed nami:)
UsuńGratuluję odpanięcia pępuszka ;)
OdpowiedzUsuń