Ale od początku.
Na początku było słowo. CZOP. Śluzowy czop. A właściwie nocny ból żołądka (?). Dopadł Ją z wtorku na środę i nie pozwolił spokojnie przespać nocy. Rano podczas porannej kawy, gdy On zbierał się do pracy, a Ona rozpoczynała swój dzień, poczuła prócz skrętu kiszek coś mokrego. A przecież roztopów nie zapowiadali, wręcz przeciwnie: zima miała wrócić w wielkim stylu. Mokry pot oblewał Ją zazwyczaj gdzieś w okolicach czoła. Teraz objął południowe rejony.
Ona wiedziała, że czop odejść może równie dobrze na parę dni jak i godzin przed decydującym starciem. Była już po terminie, więc potwierdzenia i uspokojenia potrzebowała u Położnej Y. Zadzwoniła, sprawę omówiła. Ciepłe słowa wsparcia otrzymała gratis.
Ale ból żołądka nie przechodził, doszło do niego za to silne parcie - nie na modny ekran, ciążowy pęcherz, a na stolec. No przesrane, Panowie i Panie.
Ona nie przypuszczała, że to TO. Upiekła więc czekoladową babkę i chleb, który jakby przeczuwał, że Ona wcale go nie spróbuje - zamiast wyrosnąć i wypiec się, zmienił się w kamień.
Apetyt straciła. Gin chyba też. Zadzwoniła do niego po paru godzinach w stanie nieważkości i wilgotności.
- Nie przeszkadzam w obiedzie? - zagaiła, wiedząc, że sprawę ma raczej mało apetyczną.
- Nie, jestem już po brokułowej. Chyba zwrócę - odparł. Po czym doradził przyjazd na badanie dla - niczym serialowe ziółka - spokojności.
Ona dopakowała więc torbę do szpitala i o 18 Ona i On stawili się w izbie przyjęć. Po drodze Ona zaczynała lekko zwijać się z bólu. Co sześć minut, co pięć i pół, co pięć..
- Jedziemy po naszego synka! - On był już pewny.
- Dobry wieczór. Czy mogłabym poprosić o powiadomienie Gina? Miałam zgłosić się na badanie.
- Rodzi Pani? - zapytała kobieta w kitlu.
- No yyy.. nie wiem.. Czuję ból, takie jakby parcie na - Ona dodała konspiracyjnym tonem - stolec. Ale czy to TO? Nie wiem. Gdyby była taka możliwość, poprosiłabym o kontakt z Ginem.
- No ale czy rodzi? To izba przyjęć. Szpital! Tu się rodzi! - wyjaśniła Jej pani.
- Jak będę dłużej czekać, to pewnie coś urodzę - odpaliła.
Gin przebadał.
- 3,5 centymetra rozwarcia. Zaczynamy! - oznajmił.
- Ale że.. już? - Ona nie kryła zaskoczenia (8 dni po terminie;)). - Tak TO się zaczyna? Gdybyśmy nie umówili się na badanie, pewnie jeszcze bujałabym się w domu. Nie wiedziałam, że to pobolewanie to już TO.
- A wody najpewniej odchodzą od rana. To się nazywa, że ciężarna znaczy.
- Wiele?
- Zależy od ciężarnej. Do północy pani urodzi - powiedział Gin. Ona spojrzała na zegar wiszący w gabinecie. Była 18.30. 13 lutego.
- A możemy przeciągnąć to do minuty po północy? On tak bardzo chciał, by Maluch urodził się w Walentynki - przypomniała sobie.
- Dobra, idę w to, ale tylko minuta. Po co męczyć się dłużej? - odpowiedział Gin.
No to byli umówieni. Maluch miał przyjść na świat na św.Walentego. To się nazywa patron.
W oczekiwaniu na przyjęcie na porodówkę Ona postanowiła pouprawiać wodolejstwo. Potem nadszedł czas na wypełnienie papierzysk przez niezwykle rozgarnięte Panie, które najpewniej też doświadczały dekoncentrujących skurczów i dlatego swoje pytania zadawały parokrotnie, ciągle zapominając zanotować odpowiedzi.
- O której odeszły wody? - chciała wiedzieć jedna z nich.
- Właściwie sączą się od rana. Czop odszedł..
- Czop mnie nie interesuje - rzuciła kobieta. - O której odeszły wody?
- Sączą się od rana, od godziny 7.
- Ale ODESZŁY o której?
- Ale że chlust? No to przed chwilą był - odparła Ona.
- Zapisz, że o 18.30 - kobieta powiedziała do koleżanki.
- Ale przecież od rana i pan doktor też powiedział, że..
- Już zapisane. Spokój.
Powieźli Ją na wózku na blok porodowy. Widok Położnej Y szalenie Ją ucieszył.- Nie mogła się pani trochę szybciej rozkręcić? - zapytała Ją z uśmiechem. - Zaraz kończę dyżur.
- A my zaczynamy nockę naszego życia - pomyślała Ona.
I tak choć dobra dusza kończyła dyżur, nie omieszkała jeszcze przyjąć Jej i ogarnąć papierzysk, podczas gdy Ona podłączana była do ktg.
- Bez obaw, trafi pani w dobre ręce - zapewnił Ją Położna.
Tak się też stało. Położna Z, która zaopiekowała się i Nią, i Nim, i Maluchem przede wszystkim była zdecydowana, spokojna i niezwykle wspierająca. Bez ciamkania, bez użalania się - w taki ludzki i profesjonalny sposób.
- A teraz sprawdzimy Pani wymiary - zapowiedziała położna, chwytając w ręce tajemniczy metalowy instrument.
- 90-60-90 - wiadoma sprawa - zapewniła Ona. - No dobra, motylem byłam..
Ona szybko z łóżka trafiła na piłkę. Żaden tam pilates, żaden stretching! Ona zawsze przeczuwała, że zajęcia z fit ball to Jej przeznaczenie.
Później przyszedł czas na prysznic. Ból powoli zaczął promieniować ku plecom, nasilając się przy tym. Zastrzyk w pupę nie pomógł, gaz rozweselający ani na chwilę nie poprawił Jej nastroju bardziej niż On.
On robił, co mógł. Tylko Ona na niewiele mu pozwalała. Prosiła o podanie wody, masowanie pleców (ale nie podczas skurczu!), wodny masaż i przytulenie. Tylko i aż.
Wszystko szło dobrze. Do czasu. Kryzys siódmego centymetra dopadł i Ją. Nie dlatego, że ból się nasilał i nagle postanowiła nie urodzić. Po prostu za nic bramy niebios rozewrzeć się szerzej nie mogły. No za cholerę. Choć skurcze postępowały.
I wtedy zjawił się Gin w swym białym fartuchu dobry niczym Bóg Ojciec. Przebadał tak, że Ona gotowa była opowiedzieć wszystkim jego pacjentkom tłoczącym się wiernie pod gabinetem, że to szatan wcielony, że on #$%^ mać! wcale nie jest delikatny! Ale czy można to zrobić inaczej podczas bolesnego skurczu?
- Brak postępu porodu. Proponuję cesarskie cięcie - zakomunikował.
Ona zamiast się ucieszyć, z lekka załamała. Nie tak chciała, nie tak planowała. Jak beznadziejnie by to nie zabrzmiało, poczuła się tak mała w obliczu natury, która postanowiła zrobić swoje i Malucha zbyt dużego na Jej wymiary tak łatwo nie wypuścić.
I tak minął miliard minut. Ostatnie trzy kwadranse oczekiwania na potwierdzenie decyzji o operacji były też walką o zmianę i postęp porodu. Gdyby do niej doszło, byłaby jeszcze szansa. O godz. 3 Ona zmieniła koszulkę do porodu na zieloną szpitalną flizelinę. Odebrała od Niego całusa i pojechała na salę. Tam czekała tylko, kiedy minie ból. Wygięcie się w pałąk do znieczulenia w kręgosłup wydawało Jej się niemożliwe.. Ale udało się. Straciła czucie w nogach. Potem tylko zobaczyła zamaskowanego Gina i tabun innych zielonych ludków. A w radiu leciała "Skóra" AYA RL.
I choć Ona z przerażeniem odkryła, że mimo braku bólu czuje, że ktoś grzebie w Jej wnętrznościach, czekała tylko na Malucha. Pokazał go Jej Gin.
- Jest syn - powiedział, pokazując Jej czerwonego glutka. - Jak ma na imię?
- Feliks, moje szczęście - odpowiedziała i.. popłakała się jak mała bezbronna dziewczynka.
Był 14 lutego, godzina 3.31.
Potem leżała, i patrzyła kątem oka, jak dwie tajemnicze osoby pochylają się nad Jej Maleństwem. A Ono fika nóżkami i płacze. Wiedziała, że Maluch trafi zaraz na męskie spotkanie klata-klata do Niego. A tymczasem jeszcze pojawił się przed Jej oczami.
- Do wycałowania dla mamy - powiedział ktoś.
Ona złożyła na ciepłych ustach Malucha kilka całusów. Płakała i nie mogła się oderwać, by wycałować jeszcze. Leżała nieruchoma, najszczęśliwsza.
Gdy wywozili Ją do sali wybudzeń, minęła pokój, w której mignęli Jej Mężczyźni Jej życia. On z Maluchem na piersi. To musiały przypieczętować kolejne łzy.
Ona czekała w sali, przyjmując kroplówki. Gdy On przyjechał z Malcem, nie chciała niczego więcej niż przytulić ich obu. Swoje ciało czuła jak jedną wielką gąbkę, nie mogła się poruszyć. Oni zrobili to za Nią. On położył Jej na piersi Malucha i sam Ją ucałował i przytulił.
- Jesteśmy - powiedział.
Trio nie było już wirtualne. Zmienił się cały świat.
Ej no, wzruszyłam się :) A pisałam kiedyś u siebie, że nie zamierzam czytać o niczyich czopach śluzowych. Ech!
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego dla całego Tria.
A ja nigdy nie sądziłam, że o czopie kiedykolwiek napiszę;)
UsuńDziękujemy:)
Eh, kurcze słabe mam nerwy... popłakałam się :-)
OdpowiedzUsuńgratuluję jeszcze raz :-)
sama nie mogę się już doczekać mojego Dzidzia...
Dziękujemy i trzymamy kciuki za Twoje przeżycia - oby były piękne:)
Usuńgratuluję raz jeszcze :) niech Maluch wychowa się w miłości do dobrej muzyki ;) są już podstawy ;)
OdpowiedzUsuńo tak, początek całkiem niezły;)
UsuńCudownie, gratuluję dzielna mamusiu cudownego synka! Łza się w oku zakręciła. Całuski dla Feliksa - piękne imię.
OdpowiedzUsuńDziękujemy za przemiłe słowa:)
UsuńSuper opis, czyta się z zapartym tchem :)
OdpowiedzUsuńGratulacje :)
14 luty-piękna data :)
Dziękujemy!
UsuńWycałowany tego dnia będzie co roku - to ma na bank;)
...przed Wami teraz wiele pięknych dni... ♥
OdpowiedzUsuńi nocy;) ♥
Usuńpopłakałam się...Gratuluję! Z całego serca...
OdpowiedzUsuńA ja płakałam, pisząc.. eh..
UsuńDziękujemy!
No tak, dołączę do grona zapłakanych. Naprawdę się wzruszyłam. Zostawię sobie ten obraz w głowie, by te przerażające - podsyłane przez wyobraźnie - zwiały. Pozwolisz, że skorzystam? ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Bierz, ile wlezie:)
UsuńSerdeczności:)
No kurczaki...ja też się popłakałam..A niech Cię:-) bardzo fajna data:-)
OdpowiedzUsuńGratuluję :*
Ojciec wybrał, syn się słucha;)
UsuńDziękujemy!
Na koniec mi tez poleciały łezki.. :) Już niedługo sama będę w takiej sytuacji..
OdpowiedzUsuńA jak się czujecie teraz..?
Całusy dla całej trójeczki!!
Dziękujemy bardzo serdecznie! Ja śmigam, Młody dokazuje w nocy, On wspomina. Niesamowity czas za nami, cudowny przed nami:) Trzymamy kciuki za Ciebie!
Usuńprzede wszystkim- gratulacje!!!! przegapilam.... ;/
OdpowiedzUsuńjak sie czujesz? jak Wam pierwsze dni mijaja?
piekny prezent walentynkowy!
Dziękujemy! A widzisz, tak czekaliśmy, było po terminie, a tu wreszcie niespodzianka;)
UsuńDopiero w 5. dobie wróciliśmy do domu - nie mogliśmy się doczekać, tu wszystko przeżywa się spokojniej, jakby pewniej. Wreszcie jesteśmy rodziną:)
Gratuluję! A opis taki piękny i zarazem śmieszny, że się poryczałam jak bóbr!
OdpowiedzUsuńhi:) Dziękujemy! Tak to wspominamy:)
UsuńNie no, poryczałam się jak bóbr. Zawsze byłam fanką Twojego pióra, ale ten tekst jest GENIALNY. Wielkie uściski dla Was!
OdpowiedzUsuńDzięki, Aguś! Serdeczności i powodzenia - już tak niedługo:)
UsuńGratulacje!
OdpowiedzUsuńGenialny post, piszesz rewelacyjnie.
Pozdrawiam
Dziękujemy - za gratulacje i przemiły komplement:) Pozdrawiam bardzo serdecznie!
UsuńCzyta się świetnie. Wszystkiego dobrego:*
OdpowiedzUsuńMogę przeżywać i wspominać ten czas na okrągło:) Cieszę się, że się podobało. Dzięki:)
UsuńWzruszyłam się :D Gratulacje!!!! :))
OdpowiedzUsuńI ja miękka buła jestem;) hi.. Dzięki!
UsuńWzruszająca relacja, naprawdę. Piszę, ponieważ rzeczywiście mogłabyś odpowiedzieć mi na kilka pytań dotyczących cesarki - nie mam w szpitalu możliwości surfowania po necie i szukania wiadomości. Mogłabyś napisać, co koniecznie muszę mieć ze sobą, czy jest coś, co przy cesarce się przydaje a przy sn nie? Jak jest ze znieczuleniem? Pytali jak wolisz? Nasza sytuacja jest inna, Karolka będzie wcześniakiem i trafi do inkubatora, ale Twoje doświadczenia być może mi pomogą. Mój mail: cyprysowa13@wp,pl
OdpowiedzUsuńDziękuję. Mail poszedł, ale.. to już wiesz:) Trzymam kciuki! Bardzo bardzo mocno:)
UsuńSzukałam Twojego maila ale nie mogę znaleźć... :(
OdpowiedzUsuńChciałam się spytać jak to jest z bielizną po cc...?
Jak wychodziłaś to jakie najlepiej majtki zabrać ze sobą..? Jakieś wyższe czy lepiej poszukać jakiś niższych, biodrówek? Może to głupie pytanie ale nie chciałabym żeby coś z raną się stało a ja jednak mam 1,5 godziny jażdy samochodem do domku.. No i czy rajstopy ciążowe będą dobre na wyjście..? :)
Dziękuję jeszcze raz za wszystkie rady!! :)
Mam nadzieję, że pomogłam:)
UsuńJej. Wzruszyłam się. I odżyły w sumie nie tak dawne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńA wiesz, tak chciałam napisać, by.. nic nie umknęło na lata, choć to pewnie chwile, których nie da się zapomnieć.
UsuńPrzepięknie napisane ! Cud nad cudami. Dzieciątko ! Moje za 3 tyg kończy już rok:) wspaniałe miesiące i lata przed Wami , serio!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Mamy nadzieję, że będzie niepowtarzalnie:)
UsuńPost świeższy powyżej bardzo mnie przybił, ale tutaj radość, miłość, no.... :)))
OdpowiedzUsuńNaturalna sinusoida szczęścia:)
UsuńCudownie się czytało:))
OdpowiedzUsuńWielkie gratulacje :*
Jak będziesz się nudzić wpadnij do nas ,pozdrawiam
www.drugianiol.blogspot.com
Dziękujemy - także za zaproszenie, z chęcią odwiedzę:)
OdpowiedzUsuńNo i wzruszyłam się i popłakałam. Najcudowniejszy chyba opis jaki kiedykolwiek ktoś mógł napisać. Z humorem, tak życiowo! W ogóle całego bloga czyta mi się z niesamowitą przyjemnością i uśmiechem na ustach. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam również i do mnie, może nic wielkiego, ale mam nadzieję że i wam się spodoba choć trochę. :) http://chocolatte-feliz.blogspot.com/